literature

1

Deviation Actions

By
Published:
223 Views

Literature Text

Cześć. Mówcie mi Arl. (część 1)
Prolog
Na niebie pojawiła się kolejna błyskawica, a po niej grzmot. Deszcz padał nieustannie, lecz jego monotonny szum był co chwile przerywany przez odgłosy szczęku mieczy i innych dźwięków towarzyszących temu piekielnemu pojedynkowi. Toczyły go dwie nienaturalnie wyglądające i z pewnością naturalnymi nie będące postaci. Obaj mężczyźni byli w wieku między dwudziestym piątym, a trzydziestym rokiem życia, choć na tym kończą się ich podobieństwa. Otóż jeden z nich był wampirem, a drugi istotą bardzo wampirowi zbliżoną, lecz należącą do zupełnie innego gatunku. Pierwszy miał krwiśce czerwone oczy pozbawione źrenicy, czarne włosy i garnitur tegoż samego koloru. Władał półtoraręcznym mieczem obusiecznym o czarnej klindze. Drugi dzierżył japońską katanę. Nosił długi do kolan skórzany płaszcz. Miał długie do ramion ciemnobrązowe włosy. Jego oczy były niezwykłe - tenczówki świeciły się lekko jasną zielenią, a na każdej wokół źrenicy rozkładały się cztery prążki na kształt krzyża mające metaliczny połysk.
Walka była zacięta, ale wampir zaczął zdobywać przewage, gdy w jego lewej dłoni pojawiła się kula magicznych błyskawic, którą pchnął w przeciwnika. Zielonooki został sparaliżowany.
-Giń skyrdowski pomiocie! - krzyknął triumfalnie wampir i zadał jedno szybkie pchnięcie  prosto w serce.
Dało się słyszeć tylko jeden krótki jęk i z ust pokonanego wybuchnął potężny strumień zielonkawo-czarnego dymu, który docierając do twarzy wampira wywołał u niego chorobliwy kaszel.
-Cholera z tymi waszymi dymami. Zatruć się można.
Następnie dym zaczął monotonnie wydobywać się zarówno z ust, jak i z rany na sercu, wokół której wypływająca krew z głośnym sykiem wypalała dziure w ubraniu nieszczęśnika.Wampir nachylił się nad swą wyraźnie cierpiącą ofiarą, której oczy wcześniej lekko świecące teraz gasły. Lecz wciąż nie mógł odejść z tego świata
-Jesteś chyba dwudziestym skyrdem, którego pokonałem. Zanim pozwolę ci odejść zapamiętaj moje imię poczwaro, byś mógł wypytać o mnie swoich pobratymców w zaświatach. Jestem Silintio Lairin. A teraz zdychaj. - po tych słowach jednym zamachem rozciął czaszkę skyrda, który zaczął zamieniać się w kamień, co przynosiło mu wyraźną ulgę. Silontio roześmiał się, po czym wyrwał miecz ze skamieniałych dłoni swej ofiary krusząc przy tym jeszcze przed chwilą żywy pomnik. Następnie wciąż się śmiejąc pozostawił kamienne szczątki i odszedł przed siebie.



1.Żałosne ludzkie życie
Zadzwonił budzik. Bezwzględnie punktualny jak zawsze o szóstej.
"Cudownie" - pomyślał ironicznie zaspany Anthony Weynon.
Wstał i zaczął się szykować do szkoły. Nie spieszył się specjalnie, bo niby w jakim celu? Żeby przeżyć kolejny dzień nudy, upokorzeń i towarzystwa idiotów? Od kiedy pamiętał był uważany za kujona i dziwaka, a on najzwyczajniej w świecie nie był kolejnym fanem sportu i hip hopu. Nie był też specjalnie lubiany wśród rówieśników z pierwszej klasy gimnazjum, a czasem wolał ich wręcz unikać.
Miał kiedyś dwóch znajomych, lecz jeden, który był prawdziwym przyjacielem, musiał wyjechać z rodzicami z miasta, a z dugim podzieliła go różnica zdań w sprawie pewnej głupoty, której nawet sam Anthony już nie pamiętał, i ich drogi rozeszły się zaraz po zakończeniu szkoły podstawowej.Tak więc chłopak pozostawał samotnikiem, ale nie do końca z własnego wyboru.
Kiedy chłopak był już ubrany i zjadł śniadanie zegarek wskazywał szóstą trzydzieści, czyli najwyższy czas by udać się do szkoły - siedliska nudy i wszelkiej maści pozerów, którzy by zaimponować pozostałym kupowali te wszystkie markowe ciuchy, palili papierosy, a co najważniejsze szukali takich, jak Anthony by móc się wyrzyć tymi głupimi żartami i innymi sposobami na poniżenie słabszego.
Chłopak wyszedł z domu ubrany w zimową kurtkę i czapke - marzec był wyjątkowo zimny, a w telewizji ciągle gadali o jakiejś zmianie klimatu.
"Coż może faktycznie nadchodzi kolejna epoka lodowcowa" - Anthony naprawde był pesymistą, ale czy można było mu się dziwić, skoro większość jego życia była pełna pecha.
Tak, Anthony był prawdziwym pechowcem. Kiedy tylko istniało najmniejsze prawdopodobieństwo, że się wywróci albo skaleczy, to było to już przesądzone.
Kiedy doszedł do szkoły i został zauważony przez "kolegów" z klasy oczywiście zaliczył kilka kpiących uwag na temat swoich włosów, ze względu na fakt iż je zapuszczał i na razie musiał nosić grzywke, która sprawiała troche komiczne wrażenie. Nie była to jednak najdziwniejsza rzecz w jego włosach. Otóż rok temu zaczął siwieć i miał już kilka białych pasemek.
W szkole jak zwykle było nudno. Lekcje większości przedmiotów opierały się zazwyczaj na kilkukrotnym tłumaczeniu idiotom z mojej klasy tych samych banalnych tematów, których pojęcie było najwidoczniej zbyt ielkim wysiłkiem dla tak słabych muzgów.
Jedyną osobą w szkole z jaką miło było zamienić czasem kilka słów był nauczyciel matematyki, pan Bleeder, ze względu na wspólną pasję jaką był świat paranormalny, a zwłaszcza wampiry. Miał nie tylko dziwne nazwisko, ale równierz nawyki, jak noszenie okularów przeciwsłonecznych, nawet w pochmurne dni i ciągłe wcieranie kremów z filtrem UV we wszystkie odsłonięte części ciała. W szkole pracował dopiero od roku, czyli od kiedy zaczeło się to oziębienie klimatu. Nikt nie wiedział czegokolwiek o jego przeszłości, ani też nie posiadał większej ilości informacji o jego życiu, ale jedno było pewne - był świetnym nauczycielem i jako jedyny jeszcze ani raz nie postawił komukolwiek jedynki, gdyż potrafił nawet największym osłom wbić cały materiał do głowy w jakiś dziwny hipnotyczny sposób. Dziś pożyczył mu jakiś film o wampirach, który wedłu niego był bardzo dobry.
Siedem godzin lekcyjnych, kilka przerw i w końcu mogł wrucić do domu. Po powrocie odgrzany obiad z lodówki, zadania domowe, nauka na jutrzejszą kartkówke z biologii, kilka słów zamienionych z rodzicami, drobna kłótnia z dwójką sióstr o dostęp do komputera, obejżenie filmu od pana Bleedera i Anthony mógł iść spać, choć była dopiero dwudziesta. Po umyciu się zaraz poszedł do łóżka, ponieważ uwielbiał spać z pewnego dziwnego, ale fajnego powodu. Otóż od kiedy pamiętał miał sny, w których rozmawiał z pewnym mężczyzną. Każdej nocy przez chwile pojawiał się w jego umyśle i opowiadał mu o istotach, które były dla Anthonego pasją większą nawet od wampirów. Były to opowieści o Multiwszechświecie, czyli zlepku wszystkich Wszechświatów rozmieszczonych w wielu wymiarach, między którymi mogli się przemieszczać tylko nieliczni przez portale lub teleportacje. Jednak najwięcej czasu opowieści zajmowali skyrdowie, mężczyźni, którzy przyjeli do swego ciała drugą duszę innego mężczyzny, który tak bardzo obawiał się śmierci, że gdy ta nadchodziła, a on nie został strącony do Piekła, nie trafił do Czyśćca, ani do Nieba, lecz do tak zwanego Przedsionka Nowego Życia. Po połączeniu ciała nowych skyrdów zostawały wzmocnione i ulepszone, a umysły działały razem tworząc niezwykle bystry i inteligentny efekt swej współpracy jakim był skyrd, lecz aby móc zachować wszystkie te korzyści musieli wciąż pić krew ludzi, która pozwalała żyć w pełni sił i zdrowia. Podobno Pierwszy Skyrd utworzył wymiar poświęcony dla skyrdów jako ich dom, a nazwano go Środek. Mężczyzna przedstawił się mu kiedyś jako Henry, choć twierdził, że przez pewien okres swego życia nazywał się Riveldin. Wielokrotnie powtarzał on Anthonemu, że kiedyś się spotkają, a wtedy dokonają wielkich rzeczy. Oczywiście chłopak nigdy nie mówił nikomu o swoich snach, bo najprawdopodobniej zostałby uznany za wariata i wysłany do psychologa.
Tak jak się tego spodziewał i tej nocy Henry odwiedził jego umysł, jako świetlista zielona materia, o kształcie ludzkiego ciała bez wyraźnych szczegułów takich jak na przykład oczy, czy nozdrza.
-Witaj chłopcze.- powitał go jak zawsze pośpiesznie z wyraźnym zmęczeniem w głosie.
-Witaj, o czym dzisiaj mi opowiesz Henry?
-Dziś nie będzie faktów, które ty i tak zapewne bedziesz w najbliższym czasie uważał, za wymysł swej wyobraźni, tak jak i mnie.
No cóż, trudno uwierzyć w coś co przeczy wszelkim prawom zdrowego rozsądku, i pojawia się tylko w jego snach.
-Dziś powiem ci o tym, czego powinieneś się spodziewać w najbliższym czasie. Zauważyłeś zapewne ostatnio dziwne oziębienie klimatu w twoim świecie. Jest to popisowy żart pewnego skyrda, którego kiedyś znałem. Plan jego działania jest prosty - najpierw ogólnie wydłuża zimę i obniża temperature aż w lipcu rozpęta się śnierzyca. Później pozwala ustabilizować się pogodzie. Ma dziwne poczucie chumoru, ale jeszcze nikogo to nie skrzywdziło, przynajmniej bezpośrednio. Wiem także, że jest w pobliżu miejsca twojego pobytu. Mówiłem ci, że kiedyś nastąpi nasze spotkanie, a poznanie tego skyrda przyspieszy jego termin. Uwierz mi, poznasz go niebawem.
Nagle sen się rozproszył. Henry wspominał, że odwiedzanie Anthonego kosztuje go sporo wysiłku i dlatego ich rozmowy trwały tak krótko. W każdym bądź razie dzisiejsza rozmowa była niezwykle nietypowa, gdyż zielona postać mówiła nie o przeszłości jak zazwyczaj to robiła, ale o wątpliwej przyszłości. Jeśli to był tylko wytwór jego wyobraźni, to jego umysł płatał mu coraz dziwniejsze figle, lecz jeśli to wszystko było prawdą, to czy powinien obawiać się spotkania skyrda, jednej z najniebezpieczniejszych istot o jakich słyszał? Nie miał ochoty o tym myśleć i spokojnie przespał reszte nocy.



2.Wszystko to prawda
Marlindir Rogvan wrócił do domu na przedmieściach, który zajmował na czas pobytu w tym świecie wraz ze swoim starym, dobrym, wampirzym przyjacielem Thomasem Bleederem. Nazwisko oczywiście było przez niego wymyślone na potrzeby fałszywych dokumentów, jakie musieli wyrobić w Środku by chociaż pozornie przebywać tu legalnie.
Gdy wszedł do salonu zastał przyjaciela zajętego sprawdzaniem sterty kartkówek przy butelce piwa i torebce krwi, którą natychmiast mu podkradł i rozsadził się w fotelu naprzeciwko sofy i stolika zawalonego wypocinami uczniów.
- Cześć Marv. Jak tam posiłek? - Marlindir w swoim falsyfikacie dowodu nazywał się Marvin Ripens.
-Krwiście. - odpowiedział oklepanym żartem, wspominając tamtych nieszczęsnych bandytów w ciemnej uliczce mylnie wyczuwających w nim łatwy zysk. Ich krew była lekko zepsuta narkotykami, ale jemu nie robiło to różnicy i wyssał ich wszystkich do ostatniej kropli nim stanęły ich serca.
-Wiesz co? Nie rozumiem, dlaczego ty wciąż chodzisz na polowania. Przecierz mamy loduwke pełną krwi na cały ten rok.
-A ja nie rozumiem, dlaczego ty bawisz się w nauczyciela. Przecierz mamy. nieograniczony dostęp do skarbca skyrdów i z tego co mi wiadomo nie potrzebujesz więcej pieniędzy, a nawet jeśli to poprostu mógłbyś je sobie wziąść z sejfu. - Marlindir powiedział to wszystko z nieukrywaną irytacją, ponieważ nie lubił być wypytywany o powody swoich łowów.
-Poprostu się nudzę i znalazłem sobie pożyteczne zajęcie, ty też mógłbyś podjąć jakąś pracę, zamiast ściągać na nas uwagę. Podobno masz wykształcenie medyczne. Zyskałbyś dla nas dostęp do większej ilości krwi prosto od honorowych krwiodawców.
-Nie. Przybyłem tu by coś załatwić. I nie zamierzam zajmować się pracą, ani innymi podobnymi czynnościami. A w jutrzejszy wieczór wyciągam cię na miasto, bo jeszcze zamienisz się w potulnego profesorka od tej szkoły
-Dobrze, dobrze. przyda mi się trochę kąsania, bo jeszcze wyjde z wprawy i będę musiał pić z kubeczka jak jakiś staruszek. - Tom uśmiechnął się szyderczo wyszczerzając kły, które z jednego centymetra natychmiast wydłurzyły się do dwóch.
-A czyż my nie jesteśmy staruszkami Tom. Przecież ja mam już tysiąc sto pięć lat, a ty jesteś starszy o jakieś dwieście lat.
-Bez przesady. Zostałem przemieniony w wieku dwudziestu sześciu lat, a ty wyglądasz tak młodo jak ja. Hi hi.
Marlindor nie chciał kontynuować tej dyskusji. Osuszył torebke krwi, wystawił ręke w geście pożegnania i poszedł do swojego pokoju nie kłopocząc się ściągnięciem czarnego płaszcza i ośnierzonych butów. Zachichotał po cichu. Ten jego żart był dla niego źródłem szczerego rozbawienia. Teraz tylko musiał doprowadzić do śnierzycy w lipcu i skończy zabawe. Gdy wszedł do pokoju odrazu rzucił się na łóżko, jedyny mebel warty uwagi poza szafą i regałem.
Wyciszył się i zanurzył w swój umysł, który jako skyrd mógł kreować jako własny świat swych myśli. Zjawił się tam jako swoje dwie dusze Daryl - posiadacz ciała i Luckas - dusza z Przedsionka. Otaczała ich sztuczna plaża nad jeziorem otoczonym przez wzgórza - zapewne jakieś wspomnienie któregoś z nich, ale to nie było istotne.
-No i co teraz Daryl? Nadal uważasz, że powinniśmy kontynuować poszukiwania kandydata na naszego przybranego siostrzeńca.
Przybrany siostrzeniec to określenie człowieka, którego skyrd brał pod swoją opiekę i doprowadzał do jego przemiany w skyrda, by włączyć go do namiastki rodziny jaką był skyrdzi klan.
-Oczywiście. Ciągle mam to dziwne przeczucie, że go tu znajdziemy. A co? Znudziło ci się przebywanie w świecie, w którym jedynymi nadprzyrodzonymi istotami jesteśmy my i Thomas?
-Phi. Naprawdę uważasz, że to jest mój problem? Nie, nie przeszkadza mi to, że chcesz sobie wypocząć od tego utopijnego stylu życia w Środku. Poprostu martwi mnie fakt, że tak nagle zamarzyło ci się powiększyć klan Rogvanów. I to zaraz po kryzysie milenijnym.
-Więc sądzisz, że miękne i  te poszukiwania są po to  aby poprawić mi samopoczucie? A może uważasz, że chce uciszyć sumienie po tym jak tysiąc lat temu zjedliśmy serce tego sukinsyna?
-Raczej to pierwsze, bo wujaszek sobie zasłużył i pamiętaj o tym. A gdybyś miał wyrzuty sumienia, to ja też bym je miał, albo przynajmniej wiedziałbym o twoich ty sklerotyczny geniuszu.
-Więc dobrze. Uznajmy, że miękne, no i co z tego? Jesteśmy skyrdem możemy robić co chcemy, jeśli służy to naszej rozrywce, a to z pewnością mnie zabawi.Więc nie kontynuujmy tej rozmowy, która dąży do nikąd.
Otoczenie rozmyło się, a oni wycofali się z powrotem do ciała i rzeczywistości. Każdy skyrd musiał przespać dwanaście godzin na siedem dni, więc Marlindir szybko pogrążył się w głębokim śnie po tygodniu całodobowego oglądanoa telewizji, zbieraniu wiadomości o efektach swojego żartu i bezsensownym chodzeniu po ulicach w nadziei na zauważenie kogoś, kto odpowiadałby jego wizji przybranego siostrzeńca, gdyż podobno skyrd wyczuwa człowieka, którego wujem ma się stać.
Gdy obudził się następnego dnia, nic nie mówiąc Tomowi, wziął z garażu swoją nową Toyotę, pojechał w bezludne tereny za miastem, zdjął płaszcz i koszulę, a z jego pleców wysunęła się para błoniastych, smoczych skrzydeł. Musiał trochę odreagować swoją bezradność w poszukiwaniach trwających już rok, a latanie świetnie na niego działało.
***
Thomas Bleeder obudził się punktualnie o piątej kiedy słońce dopierowschodziło. Tylko jego imię było prawdziwe, a pierwszego nazwiska nie posiadał, gdyż urodził się we wczesnym średniowieczu, gdy jeszcze nie istniały. Był szanowanym mieszkańcem Środka, gdyż jako jedyny dokonał pdziału i klasyfikacji wszystkich gatunków wampirów, z jakimi kiedykolwiek spotkali się skyrdzi, a było ich wiele, zaczynając, na tych, którzy powstali dzięki magi, przez tych niewiadomego pochodzenia, powstałych w wyniku zabawy genami i wirusami, kończąc na tych, które były dziełem piekieł. Dwa ostatnie były przez skyrdów bezwzględnie tępione, ze względu na to, że rozmnażały się jak zaraza wyłącznie poprzez ukąszenie, bądź poprostu z powodu ich satanizmu, a on miał szczęście się do nich nie zaliczać.
Wyszedł z pokoju i szybko wszedł do łazienki bez okien, by się ubrać i natrzeć kremem z filtrem UV. Należał do żadkiego gatunku wampira, który nie umierał w płomieniach, gdy tylko wyszedł na słońce, ale sprawiało mu ono ból i mogło go "wzbogacić" o kolekcje poparzeń śmiertelnych dla zwykłych ludzi, a dla niego bardzo bolesnych.
Nie wyczuwał zapachu Marvina, więc znowu wyszedł na jedno z tych swoich opfitych polowań, które mogły przyspożyć im kłopotów, albo wybrał się na te swoje poszukiwania, zaraz, wywąchał spaliny.
"A więc coś go trapi, skoro wybrał się polatać za miastem."
Nieważne Marvin jest skyrdem, który miał szczęście nielicznych skyrdów przetrwać swój kryzys milenijny, więc na pewno nic mu się nie stanie jak trochę się posmuci, lecz on miał prace, która dawała mu satysfakcje z możliwości nauczenia czegoś tych nieuków z gimnazjum, nawet jeśli musiał ich w tym celu hipnotyzować. Nie zamieżał jej stracić z powodu poszukiwań przyjaciela, który go nawet nie potrzebował w tym momencie.
Kiedy był bezpieczny wyszedł z łazienki, by zjeść śniadanie i pooglądać telewizję. Ani on, ani Marv nie przepadali za gotowaniem, więc podpisali umowę z luksusową firmą kateringową - co jak co, ale zapas złota w skyrdskim skarbcu był imponujący. Dostawca był punktualnie o szustej trzydzieści. Tom odebrał zamówienie. Zapach był przyjemny.
-Życzę smacznego i miłego dnia.
-Nawzajem. Dzień napewno będzie miły. - Thomas uwielbiał Piątki.
***
Anthony uwielbiał Piątki, nie tylko dlatego, że miał wtedy tylko pięć lekcji, ale dlatego, że w ten dzień wybierał się na wieczorne spacery po mieście.Uwielbiał je i lepiej mu się podczas nich myślało, a miał wiele do przemyślenia. Jeśli nie był wariatem to miał wkrótce spotkać skyrda.
Dzień minął mu niewiarygodnie spokojnie, i nawet nie nudził się tak bardzo.Oddał panu Bleederowi pożyczony wczoraj film, stwierdzając, że było w nim za mało przemocy, w której od zawsze widział swego rodzaju piękno, kolejna rzecz, o której nie należało nikomu mówić jeśli nie chciał wylądować u psychologa. Jego ulubiony nauczyciel też miał dziś wyraźnie lepszy humor, spytany o powód odrzekł, że uwielbia Piątki. A któż nie lubił Piątków?
***
Kiedy Marlindir skończył latać, był otprężony i całkowicie wyciszony. Wrócił do domu i stwierdził, że Tom zostawił jego porcje zamówionego śniadania w lodówce. Szybko ją odgrzał i zjadł. Może i był zapalonym krwiopijcą, ale jeść w końcu też musiał.
Gdy Thomas wrócił była już szesnasta. Na piwo, oczywiście gdyby to miało być jedno piwo, a nie jego hektolitry, mieli się wybrać o osiemnastej, więc mieli jeszcze trochę czasu.
-Jak się latało?
-Bardzo dobrze, a ty i twój nos powinniście założyć agencję detektywistycznął.
Zanim przyszła pora wyjścia zagrali jeszcze na konsoli w salonie, co nie obeszło się bez z£ośliwego komentarza Toma: "A nie mówiłem, że to pudło się nam kiedyś przyda", jako iż to za jego namowami ją kupili.
***
W barze było dosyć tłoczno. Thomas znalazł sobie jakąś dwudziestoletnią blondynkę i właśnie zawiązywał jej na szyi czerwoną apaszkę, by ukryć dwie małe rany. Zarówno ludzie, wampiry, jak i wszelkie inne stworzenia nie znali swojego szczęścia wynikającego z ich słabej odporności na alkohol i wszelkie inne chemikalia. Marlindir musiał się kłucić z barmanem zbyt tępym by go zahipnotyzować, by sprzedał mu ten ostatni dziesiąty kufel piwa, a on nie był nawet odrobinę wstawiony. By chociaż lekko zaszumiało mu w głowie potrzebował jeszcze przynajmniej dwóch kufli, dlatego opuścił lokal, pozwalając się cieszyć Thomasowi jego pierwszym od miesięcy posiłkiem nie pochodzącym z foliowej torebki.
Przechadzając się po ulicy dla zabawy otworzył umysł i zaczął podsłuchiwać myśli ludzi dookoła niego. Nie było w tym żadnych nowości - jakieś zamartwianie się o podatki, intensywne przemyślanie sposobu przeproszenia żony po odkryciu przez nią romansu, plany na wieczór kawalerski, i tym podobne, gdy nagle uderzyła go jedna myśl:
" Ciekawe jak wygląda prawdziwy skyrd?".
Błyskawicznie obrucił się w kierunku, z którego pochodziła myśl i zaczął powoli podąrzać za pewnym chłopakiem w zielonej czapce, tak by nie wzbudzić podejrzeń. To było niewiarygodne, przecież na tym świecie nie było nikogo oprócz jego i Toma, kto mógłby wiedzieć o jego gatunku. Chłopak zaczął się oddalać, a on nie mógł tak za nim zwyczajnie pobiec. Wtedy wpadł na świetny pomysł. Zebrał trochę energii ze swojego ciała, wypowiedział proste zaklęcie i wywołał wiatr, który zerwał z głowy chłopaka czapke, odsłanoając czarne włosy przeplecione czterema pasemkami bieli, i poniósł ją prosto w jego ręke. Gdy właściciel zwianego przedmiotu się odwrócił Marlindir poczuł, że jego poszukiwania dobiegły końca, wyczuł jakąś więź, która dopiero co się utworzyła. Faktycznie, gdy znajdowało się siostrzeńca, to się to czuło.
***
Anthonego nie zdziwił fakt, że to akurat jemu wiatr porwał czapke, w końcu był pechowcem. Podbiegł do młodego mężczyzny, który ją złapał, a ten zamiast od razu mu ją oddać uśmiechnął się jakby znali się od dawna. I wtedy jego dwa kły i zewnętrzne części pierwszych przedtrzonowców za nimi się wydłużyły. Człowiek, o ile nim był, oddał mu nakrycie głowy, a potem rzekł:
-Hejka. Zadam ci jedno zajebiste pytanie. Z kąd ty do cholery wiesz o skyrdach? - po tych słowach sięgnął do swoich oczu i ściągnął parę soczewek koloru brązowego, ukazując swoje lekko świecące zielone oczy z czterema srebrzystymi prążkami na tęczówce każdego.
-A więc to wszystko prawda. - wyszeptał, gdyż nie był w stanie zrobić niczego innego.
Przepraszam za wszystkie błędy ortograficzne i inne, jakie znajdziecie.
© 2013 - 2024 Skyrd
Comments27
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
3wariatkiIkwiatki's avatar
Zarąbistę! Reszte części też przeczytam. :D